Jako właściciel firmy dostajesz porządnie po głowie i po kieszeni, gdy twój pracownik wygra w sądzie sprawę o dyskryminację, mobbing, molestowanie w pracy. Dla własnego dobra musisz więc bezlitośnie eliminować te zjawiska.
Jak się okazuje, do sądów pracy trafia coraz więcej spraw dotyczących dyskryminacji, mobbingu i molestowania (nazwijmy to ogólnie dręczeniem w pracy). W roku 2016 było to średnio 6 spraw dziennie (licząc tylko dni robocze poniedziałek-piątek), w roku 2017 – już prawie 8 spraw dziennie. Eksperci szacują, że skalą tych zjawisk dotkniętych jest nawet 17 proc. pracowników. Czyli jedna osoba na pięć czuje się w pracy dręczona przez współpracowników lub szefa (czyli ciebie).
Pod względem prawnym, nie ma znaczenia, kto jest faktycznym sprawcą dręczenia.
W pierwszym rzędzie odpowiedzialność ponosimy my, jako właściciele firm. W przypadku wygranej sprawy koszty odszkodowania pokrywa firma: nie kierownik z 30-letnim doświadczeniem „który ma taki szorstki sposób bycia”, nie . Przedsiębiorcy grożą wysokie koszty: rachunek za długą i skomplikowaną obsługę prawną może wynieść kilkadziesiąt tysięcy złotych, a jeszcze sąd może przyznać odszkodowanie w podobnej kwocie.
Stąd wiele spraw o dręczenie w ogóle do sądów nie trafia, ponieważ jest rozwiązywana na miejscu w firmie. Cena milczenia nie jest niska (choć pewnie jest niższa od kosztów w przypadku sprawy sądowej), a do tego trzeba faktycznie rozwiązać problem z osobą dręczącą. No i oczywiście, trzeba wystrzegać się szantażystów. W Polsce nie jest to zjawisko tak powszechne jak w Stanach, ale zawsze istnieje ryzyko, że jednemu z pracowników strzeli do głowy taki wredny sposób na łatwą kasę: udawać bycie dręczonym.
Osobna sprawa to dręczenie ze strony klientów.
Spójrzmy na to wyłącznie od strony pracodawcy. Dręczony przez klienta pracownik nie daje z siebie wszystkiego, spada jego/jej motywacja, zaangażowanie, kreatywność. Płacimy więc za znacznie mniej niż moglibyśmy dostać w zamian za pensję. Gdy pracownik odejdzie, musimy znaleźć równie dobrego następcę – to koszty rekrutacji i przyuczenia.
Domyślamy się, że dręczenie ze strony klientów to codzienność dla osób pracujących na przykład na wszelkich infoliniach, które muszą dzwonić do różnych osób, zwykle bez zapowiedzi i ze sztampowymi formułkami w ustach. Po to w centrach kontaktu pracownicy przechodzą (powinni przechodzić) szkolenie z radzenia sobie z agresywnymi klientami. Mimo to rotacja pracowników w tych firmach jest ogromna: poczucie dręczenia ze strony klientów jest jednym z głównych czynników.
Dręczenie ze strony klientów może występować również w przypadku, gdy osobą dręczącą jest stały odbiorca lub dostawca. Po niejednej firmie krążą historie o telefonach o czwartej nad ranem w niedzielę z aktualizacją zamówienia, mms-y z dick picsami na służbowe numery komórek, dobre rady w stylu „do tego klienta najlepiej jechać w miniówce”.
Choć nie przekłada się to bezpośrednio na sprawy sądowe wobec nas, również na tym tracimy jako pracodawcy. Gdy zdesperowany pracownik pozwie cywilnie dostawcę lub klienta, jego (dostawcy lub klienta) gniew może obrócić się przeciw naszej firmie. Możemy stracić dobre źródło zaopatrzenia lub dobrze płacącego klienta.
Rozwiązywanie sytuacji, w których zachodzi dręczenie nie jest łatwe.
Potrzeba do tego znajomości psychologii oraz doświadczenia w prowadzeniu trudnych rozmów. Jeśli temat okaże się ważny, za jakiś czas przedstawimy profesjonalne konkretne wskazówki i porady, co przedsiębiorca może zrobić w takiej sytuacji. Podstawowe zasady brzmią:
- utrzymuj z pracownikami wyłącznie kontakty zawodowe,
- dyskutuj sprawy tylko w odniesieniu do wykonywanych obowiązków,
- powołuj się na konkretne fakty, zachowania, liczby – czyli rzeczy, na które masz dokumentację,
- nie szukaj wśród pracowników przyjaciół, powierników, kochanków.
(CBP)
Źródło grafiki: balik, Pixabay.com.