Pod firmę zajeżdża nowy samochód, z którego wysiada szef. Pracownicy już główkują: skąd wziął na to forsę, skoro nie płaci rewelacyjnie? Na pewno naszym kosztem! Hurr durr! Na pewno wyniósł z firmy! Tak mi się podniosło ciśnienie, że muszę wypić kawę na koszt pracodawcy. A jak jest naprawdę?

To chyba jedna z sytuacji, która wkurza pracowników najbardziej. Boli to przedsiębiorcę ogromnie, ponieważ pokazuje (a) istniejącą w firmie zawiść w stosunku do siebie ze strony osób, którym przecież płaci, (b) mizerny stan wiedzy na temat przedsiębiorczości i finansów, którą posiadają zatrudniani pracownicy, (c) świadomość, że wózek pod nazwą „nasza firma” tak naprawdę ciągnie wyłącznie on/ona, właściciel, a reszta pracowników przychodzi odbębnić dniówki i zgarnąć kasę. Osoby, które reagują tak jak we wstępie, nie są partnerami do planowania rozwoju firmy czy innowacji.

Photo by jamie r. mink on Unsplash

Niestety, przedstawiona sytuacja występuje nagminnie. Dla przedsiębiorcy stanowi ona zimny prysznic kontaktu z rzeczywistością. W ferworze salesów i new-bizu (czyli zdobywania klientów) łatwo zapomnieć, że klientów pozyskanych z takim wysiłkiem obsługuje ktoś o znacznie mniejszym zaangażowaniu. Jako szef należy więc osobiście dbać o klientów już w trakcie wykonywania zlecenia i oczywiście już po jego zakończeniu. Pracownicy, którzy myślą w kategoriach „nowy samochód szef kupił kosztem naszych pensji”, nie wykonują nic albo niewiele ponad to, do czego są zobowiązani. To po prostu nie jest ich firma – żadne team buildingi czy wyjazdy integracyjne tego nie zmienią. Oni przychodzą do pracy, bo potrzebują pensji. Ty przychodzisz do pracy, bo w ten sposób uzewnętrzniasz swoją pasję, swoją potrzebę bycia przedsiębiorcą.

Wydaje się, że wielka popularność zakupów na raty i kredytów konsumenckich powinna przełożyć się na zdolność formalnego prowadzenia domowego budżetu i zarządzania przepływem pieniędzy oraz znajomość wpływu zewnętrznych źródeł finansowania na cashflow w długim okresie. Ale nie. Pracownicy cały czas pozostają myślami w kategorii konsumenta – żeby coś posiadać, muszę to kupić, czyli wydać własne pieniądze – i w mentalności wydawania pieniędzy – jeśli mam pieniądze, to je wydaję. Owszem, coś mogę zaoszczędzić – ale i tak tylko po to, żeby je na coś wydać. Przeciętny pracownik nie myśli kategoriami inwestowania w przyszłe przychody ani odkładania na poczet przyszłego braku przychodów. Nawet jeśli gospodarstwa domowe układają domowe budżety, zaledwie kilka procent robi to na okres kilku miesięcy do przodu. Wykazały to badania rynkowe. Wykonane w Polsce, na polskich gospodarstwach domowych.

Tymczasem przedsiębiorcy muszą myśleć na kilka miesięcy do przodu. Bez tego nie wiedzieliby, kiedy mają zrealizować nową partię produkcji, a kiedy ruszyć z działaniami promocyjnymi.

Tymczasem przedsiębiorcy myślą zgodnie z własną mentalnością:  jeśli coś posiadam, płacę za to w miesięcznych ratach kredytu lub leasingu.

Ta różnica sprawia, że nowy samochód szefostwa pod budynkiem firmy niezmiennie budzi i będzie budzić zawiść i oskarżenia o nieuczciwą redystrybucję pieniędzy w przedsiębiorstwie. Chyba że dojdziemy do sytuacji na rynku pracy „everyone is a company”: że każdy będzie musiał prowadzić firmę. Patrząc na polską mentalność, należy to traktować jednak jako futurystyczną mrzonkę. (CBP)